czwartek, 8 września 2016

"Ostatnie życzenie" Sapkowski (recenzja)

Znowu zniknęłam, ale miałam swoje (poniższe) powody... Sierpień, Panie i Panowie, upłynął mi pod wezwaniem Wiedźmina. Żeby na książkach się skończyło...nieee, gdzie tam. Zachciało mi się grać w gry. Nie żebym żałowała, ale nie mam pojęcia, jakim cudem dziś jest 8.09... Tak więc, na jakiś czas urywam tę jakże przyjemną aczkolwiek czasochłonną podróż z panem Gerlatem i jego świtą. Czas napisać kilka słów na temat ich przygód.




Tytuł: "Ostatnie życzenie"
Autor: Andrzej Sapkowski
Ilość stron: 288
Kategoria: fantastyka


Od kilku lat byłam namawiana przez różne osoby do przeczytania ponoć świetnej sagi o Wiedźminie - Geralcie z Rivii, jednak zawsze znalazło się jakieś "ale" i odkładałam owe ambitne plany na później. Aż w końcu przyszła kryska na Matyska...

Podróż rozpoczęłam od zapoznania się z powyższym zbiorem opowiadań traktującym głównie o naszym głównym bohaterze. I jak to zawsze bywa, znalazły się rewelacyjne i po prostu dobre teksty. Świetności nie idzie jednak odmówić opowiadaniu "Wiedźmin", które zresztą zostało przedstawione w intrze do pierwszej części gry. Zaciekawiony czytelnik od razu zostaje wrzucony w nowy, ciekawy świat pełen dziwnych i niebezpiecznych stworów, by mógł poznać, na czym polega zawód zabójcy potworów. Naszemu Geraltowi przychodzi zmierzyć się ze strzygą, ale żeby nie było kolorowo "potworzycą" okazuje się królewska córka, która padła ofiarą straszliwej klątwy. Już w pierwszym opowiadaniu Sapkowski pokazuje, że świat który stworzył nie będzie banalnie czarno-biały, a samo słowo "potwór" nie jedną ma definicję.


Z innego opowiadania dowiadujemy się dlaczego Białego Wilka zaczęto nazywać Rzeźnikiem z Blaviken i poznamy "filozofię wiedźmińską" - czyli zmierzymy się z problematycznym zagadnieniem - "Czy istnieje coś takiego jak wybór mniejszego zła?" - co osobiście uwielbiam w książkach Sapkowskiego. Mamy też możliwość odwiedzić dwór królewski w Cintrze, miejsce, w którym tak naprawdę zaczynają się wszystkie zmagania Geralta z przeznaczeniem. 

Kolejną rzeczą, z którą się zetknęłam już na początku przygody z twórczością tego autora, to jego..."sposoby" na wytłumaczenie pewnych zjawisk, powiedzeń itd. Tak więc np. w jednym z opowiadań poznajemy alternatywną genezę powiedzenia "tam gdzie diabeł mówi dobranoc". Niektórym może się to wydawać banalne i niewarte uwagi, ja jednak uważam to za jedną z większych zalet twórczości Sapkowskiego. Pisarz ukazał przez to swój kunszt, obeznanie z twórczością wielkich światowych twórców (poprzez nawiązania do legend, baśni, przysłów, dzieł romantyków itd.).

Nie wyobrażam sobie fana sagi o Wiedźminie, który nie zna podstaw - opowiadań, z których to przecież powstały spójne powieści. Z tych krótkich tekstów tak naprawdę powstały również gry - równie rewelacyjne co książki. Nie pozostaje mi nic innego, jak zachęcić wszystkich do zapoznania się z powyższym zbiorem opowiadań, a następnie z resztą sagi. Intelektualna uczta dla wyobraźni... Miodzio. 

wtorek, 9 sierpnia 2016

Opinie na temat lektur szkolnych (2)

I przyszedł czas na część drugą opinii na temat wybranych lektur szkolnych. Ostatnio przedstawiłam te mniej lub bardziej przeze mnie lubiane, ale jednak mimo wszystko takie, które jakoś szczególnie nie przypadła mi do gustu. Dziś opiszę pokrótce te, które klasyfikuję nieco wyżej. ;) Liczę również na wasze zdanie... 


1.) "Tango" S. Mrożka
Byli licealiści pewnie dobrze kojarzą ten tytuł. Najpopularniejsza i ponoć najlepsza sztuka tego oto autora. Pozostałych nie czytałam/oglądałam, ale i tak uważam, że "Tango" to kawał dobrej roboty. Spodobało mi się głównie ze względu na uniwersalne przesłanie dotyczące mechanizmów władzy , poszukiwania idei w życiu, ślepego podążania za modą itd. Zdecydowanie polecam przyszłym licealistom i wszystkim innym, którzy lubią takie tematy. 


2.) "Quo vadis" H. Sienkiewicza
Toć to lektura nieobowiązkowa, w dodatku czytana głównie w szkołach gimBazjalnych, a jednak postanowiłam ją tu umieścić. W gimnazjum mieliśmy do wyboru jedną z powieści tego pisarza i klasa wybrała... tak, "Krzyżaków", których zresztą chyba nawet nie skończyłam. Za to moja młodsza siostra poleciła mi "Quo vadis" - i bardzo dobrze. Po pierwsze - o wiele lepiej się to czyta, po drugie - mamy akcję! w czasach starożytnych, coś się w książce dzieje, po trzecie - można sobie wybrać ulubionego bohatera... i  w sumie znalazłyby się jeszcze jakieś plusy. Irytować natomiast może wątek miłosny, no ale trudno... Niemniej polecam :) 


3.) "Zdążyć przed Panem Bogiem" -H. Krall
Zmieniamy nieco tematykę... To nie powieść, to reportaż, ale zdecydowanie wart uwagi. Zamieszczona w nim rozmowa Pani Krall z Markiem Edelmanem (jednym z przywódców powstania w getcie warszawskim) niejednemu da do myślenia. Zmusza do refleksji nad wieloma ważnymi kwestiami: prawem (albo pierwszeństwem) do życia, obowiązkiem lekarza, ekspiacji, sumieniem obciążonym wieloma istnieniami ludzkimi, wojną... Krótkie a jak bardzo treściwe. 


4.) "Inny świat" G.Herling-Grudziński
Kolejne bardzo wartościowe dzieło. Zapiski autora z łagrów sowieckich, ukazanie życia więźniów i ich indywidualnych historii. Książka niesamowicie przesiąknięta nadzieją i determinacją w walce o życie, co da się wyczuć na każdej stronie. Nie nudziła mnie, wręcz przeciwnie, chłonęłam ją w szybkim tempie, czasami zatrzymując się na chwilę, by pomyśleć. Podziwiam ludzi, którzy po tak traumatycznych przeżyciach są w stanie otwarcie pisać o tym, co przeżyli, by dać świadectwo przyszłym pokoleniom. 


To wszystko na dziś, tradycyjnie czekam na wasze opinie. :)

piątek, 5 sierpnia 2016

"Darth Maul. Łowca z mroku" (recenzja)

Tak wiem wiem, większość czytających tego bloga  na widok kolejnej recenzji Star Wars wydała odgłos zażenowania (w najlepszym wypadku). XD Przepraszam, ale sumienie nie da mi żyć jak nie zrecenzuję również tej książki. 




"Strach bywa często równie skuteczną bronią jak świetlny miecz czy blaster."*

Tytuł: "Darth Maul. Łowca z mroku"
Autor: Michael Reaves
Wydawnictwo: Amber
Data wydania: 2001
Ilość stron: 232
Kategoria: sci-fi

Nie wszyscy znają serię Star Wars, nie wszyscy muszą ją ubóstwiać. Są jednak tacy, którzy polubili to uniwersum dzięki rozbudowanym postaciom i niezliczonym, pięknym światom. Ja przynależę do drugiej z tych grup. Po obejrzeniu wszystkich filmów, po zakupieniu za grosze powyższej książki, postanowiłam poszerzyć swoją wiedzę o świecie z Gwiezdnych Wojen i zabrałam się za czytanie o poczynaniach jednego z bardziej charakterystycznych "złych" Sithów - Maulu...

Obeznanym z filmami o wiele łatwiej będzie odnaleźć się w wartkiej akcji, którą już na początku serwuje nam autor. Jednak i ci - nie do końca świadomi tego, co właśnie trzymają w rękach, będą mieli sporą przyjemność z zapoznawania się z lekturą.
Maul jako uczeń tajemniczego Lorda Sidiousa wyrusza w podróż z kolejnym zleceniem. Musi odzyskać skradziony holocron, jednak na jego drodze stają odwieczni wrogowie Sithów - Jedi, którzy za wszelką cenę chcą zniweczyć jego plany.

Zacznę może od bohaterów, których (jak to już w SW) jest od groma, ale skupię się tylko na dwójce. Po pierwsze - Maul, który w filmie został po prostu poniżony (bo ukazany jak jakieś podlotek-słabeusz) tutaj w końcu pokazuje na co go stać. Żeby kolorowo nie było,  nie wszystko idzie mu jak z płatka - co bardzo niecierpliwych czytelników (jak mnie np.) może irytować. Jego przeciwniczka - Jedi, wyjątkowo przypadła mi do gustu. Darsha - dziewczyna z charakterem, nie do końca świadoma w jakim niebezpieczeństwie się znalazła, pomagając pewnemu handlarzowi. Jednak o dziwo daje sobie radę i kilkakrotnie krzyżuje plany zadufanemu w sobie Maulowi. 

"Przyjemność nigdy nikogo niczego nie nauczyła. Ból natomiast był jednym z najskuteczniejszych nauczycieli."*

Wartka akcja to coś co lubię najbardziej w książkach z serii SW. Rzadko kiedy mnie pod tym względem zawodzą, a powyższa na pewno tego nie zrobiła. Akcja pędzi jak struś pędziwiatr, nie ma mowy o nudzie. Fabuła skupia się głównie na jednym wątku, nie rozwidla się - z jednej strony to plus, z drugiej strony książka wydaje się przez to uboższa i jakoś tak... za szybko się kończy.

Warto zwrócić jeszcze uwagę na ukazanie stolicy galaktyki - Coruscant. W filmie pokazana jest głównie od tej lepszej, kolorowej, wręcz bajkowej strony. W książce zaś czytelnik ma możliwość odwiedzenia slumsów i innych mrocznych zakamarków planety, gdzie obowiązują brutalne prawa natury... 

Podsumowując - powyższa książka jest ciekawym uzupełnieniem wiedzy dla fanów SW, może posłużyć czytelnikowi jako odskocznia od rzeczywistości, dzięki której pozna nowe światy i bohaterów. Nie jest to jednak bardzo ambitna lektura, raczej taka na jeden wieczór, o której być może szybko się zapomni. Niemniej jednak - polecam. :) 


Ocena: 6,5/10

 *cytat z recenzowanej książki

Zachęcam do zapoznania się z poniższym, zabawnym filmikiem. XD

czwartek, 4 sierpnia 2016

-Przybyłam, zobaczyłam, oceniłam - Szybcy i wściekli (wszystkie części)

Witajcie w moim świecie magii... Tylko, że dziś o magii nie będzie. :D Zapraszam na do kolejnego kąciku filmowego, tym razem porozmawiamy o kultowej już serii filmów "Szybcy i wściekli". Nie ma chyba osoby, która nie słyszałabym o którymś z tych filmów, albo nie zobaczyła choćby urywka w TV/sieci. 


W sumie, jakby się uprzeć, to i coś magicznego w tych filmach człowiek znajdzie, np. prawie że nieśmiertelnych bohaterów, którzy po tym jak dostaną w łeb łopatą/prawym sierpowym/butem/metalową rurą etc., nawet kropli krwi nie uronią XD. Magia jak nic!

Póki co, jeśli dobrze liczę, wyszło 7 filmów z tejże oto serii. Przedstawię dziś moje króciutkie opinię dotyczące każdego z nich. 

1. "Szybcy i wściekli" - po prostu, piękne początki, świetny klimat, szybkie samochody (i dziewczyny), rewelacyjni goście (ach, Toretto...) - niejedna pewnie wzdychała podczas seansu. Uwielbiałam takie filmy, a pierwszą część do dziś dobrze wspominam. (7/10)




2. "Za szybcy, za wściekli" - to ta część z zabawnym afroamerykańczykiem (ach ta poprawność polityczna), który idealnie nakręcał humor i piękną Evą Mendes. Tutaj ciemnoskóry pan pojawił się po raz pierwszy i od tej pierwszej chwili stał się jednym z moich ulubionych bohaterów komicznych. Dla hecy, tę część widziałam wcześniej niż część pierwszą i wspominam ją chyba najlepiej. Klimat nadal świetny, tylko jak oglądam to czasami po raz 100+ to brakuje mi tu jednak pana Toretto... <3 (9/10)

3. "Szybcy i wściekli: Tokio Drift" - coś czego twórcom serii nigdy nie wybaczę! Totalny gniot w serii "SiW". To jakby stworzyć całkowicie oddzielny film, nienależący prawie w ogóle do serii (tylko końcówka nawiązuje do reszty bohaterów).
Nowe, irytujące postacie, główny bohater i jego panienka to mi do dziś podnoszą ciśnienie jak ich widzę na ekranie. Nie polecam. Plus tylko za ostatnią scenę. (2/10)

4. "Szybko i wściekle" - część, którą najmniej pamiętam, oprócz jednego dołującego wątku, ale nie będę spoilerować, bo może akurat ktoś nie oglądał... ponieważ nie pamiętam dobrze tej częśćci, pozostawię ją bez oceny. 



5. "Szybcy i wściekli 5" - i pojawia się napakowany Hobbs, napakowany a nawet nie głupi. Przyjemna część, dość zaskakująca. Przyjemnie, ale bez szału (5/10).

6. "Szybcy i wściekli 6" - arcydzieło serii, uwielbiam równie mocno (a może i bardziej) jak część 2. Zawiła intryga, niespodziewane zwroty akcji, szybki samochody i nieobliczalny wróg, to to co kocham + mieszanka wszystkich ukochanych bohaterów. Pojawia się tu też najciekawszy czarny charakter z całej serii "Szybkich..." Owen Shaw. Może komuś coś to mówi. :D Szóstka jest po prostu miodzio! (10/10)

7. "Szybcy i wściekli 7" - tak, tak to ta część z ogromnym rozgłosem spowodowanym śmiercią głównego aktora Paula Walkera. Wydawała mi się już robiona na siłę, bez pomysłu... No i z magią, bo takie rzeczy się tu działy (latające samochody itd.), że śmiało można mówić tu o zjawiskach paranormalnych (tudzież magicznych). Gdyby nie emocjonująca końcówka, to ocena byłaby niższa, a tak to (7/10).


Tyle ich było. Ponoć mają być następne. Pewnie je obejrzę, a co! 
Pewnie też oglądaliście którąś z powyższych, a może nawet wszystkie. Podzielcie się swoimi opiniami. :) 


niedziela, 31 lipca 2016

"Wielka księga opowieści o czarodziejach. Tom II" (recenzja)





"Obłęd nie jest tym, co widzisz, lecz tym, co przyznajesz, że widzisz."*

Tytuł: "Wielka księga opowieści o czarodziejach. Tom II"
Autor: zbiorowy (antologia)
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Data wydania: 2010
Ilość stron: 432
Kategoria: fantastyka


Jakiś czas temu miałam już do czynienia ze zbiorem opowiadań traktującym o różnej maści czarodziejach. Przyszła pora na tom drugi, któremu tom pierwszy postawił dość wysoką poprzeczkę. Muszę dodać, że dzięki tej serii antologii pokochałam opowiadania, do których wcześniej byłam sceptycznie nastawiona. Ale przejdźmy do rzeczy...

Pierwszą rzecz, którą muszę pochwalić jest oprawa graficzna - ciekawa okładka, rewelacyjna czcionka plus przepiękne ilustracje dołączone do każdego z opowiadań. Brawa dla pana Grzeszkiewicza! Jeśli zaś chodzi o samą treść, no cóż, jestem zadowolona z kilku ciekawych opowiadań, aczkolwiek większą ilość fenomenów znalazłam w tomie poprzednim.
Które więc mnie wciągnęły?


Pierwsze - o podróży do świata umarłych. Motyw od razu skojarzył mi się z "Boską komedią" Dantego (ach, oczytana JA).
Ciekawe nawiązanie do światowego dzieła, dobrze rozwinięte, z nutką tajemniczości (co zresztą dość typowe w tych antologiach). Drugie - o nawiedzonym domu - albo raczej opętanym przez demony z piekła rodem. Początek trochę męczy, ale końcówka wynagradza wszystko. Kolejne - o świecie, w którym rządzi iluzja, świecie pozbawionym prawdziwego oblicza. Uważam, że opowiadanie śmiało mogłyby się przeobrazić kiedyś w jakąś niezłą powieść, bo zawiera super pomysły.

Opowiadanie "Wieczność" (Tim Lebbon) chyba najbardziej zapadło mi w pamięć. Motyw ludów zamieszkujących mroźną krainę troszkę przypomina wątek Dzikich z "Gry o Tron", tylko że tutaj sprawa wygląda o wiele mroczniej... Podczas czytania miałam ciarki na całym ciele i z niecierpliwością czekałam na finał, po którym musiałam na jakiś czas odłożyć książkę i ochłonąć. Rewelacja! Z tego co pamiętam, jest to część jakiejś sagi... z wielką chęcią ją odszukam i przeczytam. 

Opowiadanie pt. "Niekończąca się waśń" ma wydźwięk mocno filozoficzny. Chciałam je nawet wykorzystać do pracy pisemnej na Olimpiadę... Tak najprościej mówiąc, opowiada o walce Rozpaczy z Nadzieją. Brzmi banalnie, ale wcale takie nie jest, w dodatku trzyma w napięciu, uczy i bawi. 


Reszta nie zapadła mi już w pamięć, choć każde z nich jest na swój sposób wyjątkowe, to tylko kilka przykuło na dłużej moją uwagę. Nawet opowiadanie pani Ursuli K. Le Guin nie zrobiło na mnie wrażenia (choć autorkę uwielbiam za jej cykl Ziemiomorze). Zawiodłam się na opowiadaniu o smokach, było nudne i niemiłosiernie mnie umęczyło, a pomysł na oryginalne  ukazanie tych istot ani trochę nie przypadł mi do gustu. 

Cóż mogę powiedzieć, pomimo kilku kiepskich opowiadań i tak polecam całą antologię fanom fantastyki (nie tylko czarodziei) i horrorów, bo większość tekstów naprawdę może wywołać u czytelnika lęk. Te kilka rewelacyjnych jest warte uwagi i myślę, że śmiało mogłoby być źródłem inspiracji dla innych pisarzy. 

Ocena : 6,5/10

Cytaty:

"Powszechnie wiadomo, że smoki nie zapominają tych, których kochają. Ich miłość jest zawsze niewzruszona, nierzadko nawet ślepa. Być może jest to ich wada."

"Bo marzenia nigdy się nie kończą. Wszyscy o tym dobrze wiemy, nie?"

*cytat z recenzowanej książki
** zamieszczone ilustracje są autorstwa D. Grzeszkiewicza

czwartek, 19 maja 2016

Opinie na temat lektur szkolnych (1)

Jako że lektury szkolne się czytało, to wypadałby co nieco o niektórych napisać.  Zacznę może o tych mniej przeze mnie lubianych.

1.) "Wesele" Wyspiańskiego
O matko, co ja robię. No tak, dramatów to jak nienawidzę. Nazwa tego rodzaju literackiego idealnie pasuje do jego treści. Również w tym przypadku. Chociaż czyta się to szybko, bo treści wiele nie ma, to rozumie się z tego tyle co nic. Nie dostrzegam sensu w czytaniu sztuk teatralnych, które w końcu zostały przeznaczone do odgrywania na scenie, no ale mniejsza o to... "Wesele" niczym mnie nie zachwyciło, ot. Dramat jakich wiele. Wybaczcie, ale więcej na ten temat nie napiszę. Czy wasze odczucia były podobne?

2.) "Szewcy" Witkacego
Witkiewicza nie lubię, bo jemu to szajba do łba uderzyła... a nie, przepraszam - był artystą. Jak już od dramatów zaczeliśmy to lecimy dalej... Ten przynajmniej przekazuje jakieś ciekawe uniwersalne prawdy jak np. że rewolucja pożera swoje własne dzieci, albo że nie przynosi ona nic dobrego poza zmianą władzy. Gdyby nie wymyśle formy słów stworzone przez Witkacego, to może i byłby to poważny dramat, a tak to wyszedł (jak dla mnie) troche dziecinnie. 

3.) "Przedwiośnie" Żeromskiego
Lektura nieobowiązkowa, ale czytało się dodatkowo to i owo. To nie dramat, serio. xD Całkiem przyjemna lektura o Cezarym, którego życie nauczyło, że nie należy ślepo wierzyć władzy. Poza tym w książce mieliśmy ciekawy wątek miłosny, który nieźle zamieszał we dworku w Nawłoci (ach ten Czarek xD). Jak Żeromskiego nie lubię, tak mi się ta książka całkiem podobała. ;) 

4.) "Zbrodnia i kara" Dostojewskiego
Dłuuugaśna i w pewnych momentach męcząca. Jednak motyw zabójstwa i opracowanie psychiki mordercy zasługują na gromkie brawa. Ponoć autor po części oparł te motywu na własnych doświadczeniach (nie, nie on zabijał). xD Co do fabuły - pewien młody jegomość ukatrupia bogatą lichwiarkę, żeby 1.) poprawić stan życia swojej matce i siostrze 2.) tak naprawdę udowodnić sobie (i sprawdzić się) czy jest nadczłowiekiem zdolnym wytrzymać psychiczne konsekwencje mordu. Czy wytrzymał i jak to wszystko wyglądało? Kto przeczytał to wie. :) 

Tyle na dziś. :) Czytaliście któreś z nich? Pamiętacie coś? Które prześladują was do dziś? :D


sobota, 14 maja 2016

"Meteoryt" - recenzja



Tytuł: "Meteoryt"
Autor: A. G. Taylor
Wydawnictwo: Akapit Press
Data wydania: 2010
Ilość stron: 280
Kategoria: literatura młodzieżowa, science fiction


"Meteoryt uderzył w ziemię, rozprzestrzeniając śmiertelny wirus. Są tysiące ofiar. Ocaleni Sara i Robert odkrywają u siebie dziwne efekty uboczne - zdolności parapsychologiczne. To powoduje, że stają się celem HYDRY, niebezpiecznej międzynarodowej agencji, która z determinacją próbuje zrobić z nich szczury laboratoryjne. Uczyniła to już z innymi schwytanymi - niezwykłymi dziećmi, które potrafią za pomocą własnego umysłu zapanować nad ogniem, stworzyć burzę czy rozerwać stal. Mają szansę pokonać HYDRĘ... pod warunkiem, że będą współpracować." - źródło



Zachęcona dość ciekawym opisem i tytułem, bo związanym z jedną z moich ulubionych dziedzin - astronomią, z wielkim zapałem zabrałam się za czytanie "Meteorytu". Okładka może nie wydawała się zachęcająca, za to duża czcionka wewnątrz stała się wybawieniem dla moich oczu. Tak, niewątpliwie była to lektura, którą łatwo mi się czytało. 

Już na początku z czymś książka zaczęła mi się kojarzyć. Ma w sobie coś z "Więźnia labiryntu", "Mrocznych umysłów", "X-mena"... tylko z jednym "ale" - jest banalnie napisana i wydaje się przeznaczona dla dzieci z podstawówki. Niestety, ale da się to już zauważyć na samym początku, poprzez rozmowy dwójki głównych bohaterów - Sary i Roberta.


Jeśli już o bohaterach mowa, to niestety znów muszę się pożalić. Baaaardzo stereotypowi - czarno-biali. Jakby autorowi nie chciało się stworzyć wiarygodnych portretów psychologicznych. Jedyną postacią, która zasługuje na uznanie jest Sara - młoda aczkolwiek silna i pewna siebie bohaterka. Odwalała kawał dobrej roboty na przełomie całej akcji. Niestety reszta strasznie mnie irytowała swoją słabością. Rozumiem, że dzieci itd... ale czy chociaż dorośli nie mogli być na poziomie? 

Pomysł na powieść uważam za całkiem fajny. Szkoda tylko, że tak słabo dopracowany. Meteoryty powoduje śmiertelną chorobę u większości ludzi, u wybranych dodatkowe zdolności (stąd też mamy do czynienia z małymi mutantami rodem z "X-mena"). Nie jest wyjaśnione czemu tak się dzieje dokładnie. Twórca nie zwraca uwagi też na ciekawe miejsca, które można by było dokładniej opisać np. laboratorium HYDRY. Co do akcji - nie mam zastrzeżeń, poza tym, że była dość przewidywalna, ale przynajmniej dynamiczna. Książkę można przeczytać spokojnie w ciągu jednego dnia. 

Niestety z bólem serca muszę przyznać, że nie jest to lektura najwyższych lotów. Może spodoba się młodszym czytelnikom, albo tym niewymagającym od autora zbyt wiele. Mnie nie urzekła i nie męczyła, ale kolejnych części na pewno nie przeczytam. 

Ocena: 4/10

.